Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

słówek. Dla wszelkiego tałałajstwa moja metoda jest najlepsza. Inaczej wleźliby człowiekowi na łeb... chciałem powiedzieć na głowę.
To było jedno, a drugie, że zbyt pochopnie wypowiadał sądy o ludziach, że przeceniał wartość bogactwa i często według skali majątku taksował znajomości i stosunki. Tłomaczyło się to wprawdzie tym, że sam będąc od dziecka w ustawicznym zmaganiu się z niedostatkiem, musiał nabrać niezdrowej czci dla pieniędzy, ale przecież usprawiedliwienie takie nie wystarczało.
Poza tym wszystkim szybko dostrzegła w nim kilka drobnych przywar, lecz do tych nie przywiązywała większego znaczenia, tak, jak i do niektórych upodobań Ewarysta, które ją raziły.
Tym namiętniej jednak doszukiwała się w nim zalet, a znalezienie każdej nowej równoważyło tamte bolesne odkrycia.
— Cóż — mówiła sobie — nie ma człowieka bez wad. Byłabym niemądra chcąc w kimkolwiek widzieć ideał dlatego tylko, że mnie się podobało w nim ulokować swoje uczucia.
Pod koniec urlopu Ewarysta zdecydowali się złożyć wizyty. Było ich w planie niewiele: państwo Pajeccy, państwo Karasiowie, ciotka Symieniecka, dyrektorstwo Jaskólscy, no i prezes Szubert, oczywiście z tym, że wizyta u niego nie mogła niczym przypominać konwencjonalnego obowiązku towarzyskiego. Tam należało „wpaść“ na kieliszek dębniaku, klonowca, czy wina owocowego i właśnie od tego „wpadnięcia“ zaczęli.
Szubert był zajęty okopywaniem w ogrodzie krzaków róż na zimę. W spodniach i koszuli ze zgrzebnego płótna