Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

ma znaczenia, mój panie Malinowski. Są ludzie, którym do grobowej deski, w obecności ich wnuków i prawnuków trzeba mówić „panie kawalerze“. No, Bogna, niechże się pani pokaże. To ładnie tak zapominać o starym przyjacielu?
— Nasz miodowy miesiąc — uśmiechnęła się.
— Nie wychylaliśmy się z naszego ula — dodał Ewaryst.
— Dlaczego z ula?... Aha!... Ale uważasz pan, to niebezpieczne porównanie.
— Czemuż niebezpieczne, panie prezesie?
— Bo dla Bogny w ulu jest rola pszczoły, ale pan chyba nie zabiegasz o tytuł trutnia?
Wybuchnął śmiechem i klapnął Ewarysta zamaszyście po ramieniu, zostawiając ślad na jasnej marynarce. Ewaryst śmiał się również, powtarzając „co to, to nie“, lecz Bogna wyczuła, że rubaszne przycinki prezesa muszą mu być przykre. Zaczęła więc wypytywać o róże, o nowe zamierzenia Szuberta w ogrodzie i w laboratorium, czym odwróciła rozmowę na sprawy o tyle zajmujące gospodarza, by dał spokój Ewarystowi. Po trochu bała się porywczości męża, ale ten widocznie należycie oceniał uszczypliwe uwagi prezesa, gdyż był w doskonałym humorze, uprzejmy, wesoły i uprzedzający. Z ochotą nawet zabrał się do odepchnięcia taczek z wykopaną ziemią aż pod parkan, a na nową prowokującą uwagę odpowiedział szczerym śmiechem.
— Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze — powtarzała w myśli Bogna — i Szubert i inni muszą przekonać się, jaki to dobry chłopak, polubią go, tylko niech