Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżą się doń, niech mają czas wyrzec się swoich uprzedzeń.
I rzeczywiście prezes udobruchał się zupełnie. Rozmawiał z Ewarystem życzliwie, objaśniając mu szkodliwość jakiegoś gatunku chrząszczów, tłumacząc swój system nawadniania ogrodu i działanie chemicznej kąpieli, która ratuje agrest przed pleśnią. Ewaryst wypytywał z wielkim zajęciem o wszystko, a gdy w odpowiedziach prezesa znalazła się jakaś zaczepka, Bogna czujnie wstawiała kilka swoich zdań i tak po upływie godziny ustalił się nastrój całkiem już miły i swobodny.
Szubert zaprosił ich do środka, do ładnej willi, z czerwonej cegły, wyglądającej z zewnątrz prawie pretensjonalnie, lecz wewnątrz przypominającej warsztat stolarski, skład nasion i w ogóle rupieciarnię. Bogna była tu już nieraz, lecz Ewaryst musiał ukrywać zdziwienie. W całym domu nie było jednego mebla, a sprzęty, stoły, krzesła, taborety, szafy, z których dosłownie wysypywały się książki, niezliczone półki obstawione doniczkami, butlami i słoiczkami, wykonane były z nieheblowanych desek. Na podłodze, na rozesłanych płótnach i gazetach leżały kupy nasion, cebulek i korzonków. Po kątach stały ogromne gliniane gąsiory, blaszanki i szklane balony, oplecione wikliną, na ścianach wisiały części garderoby gospodarza, siatki, grabie i oprawne dyplomy z wystaw ogrodniczych.
Na głośne pukanie prezesa zjawiła się stara kobiecina w czepku, babcia Kamińska, gospodyni prezesa, milcząca starowina, blisko dziewięćdziesięcioletnia wieczna ofiara despotyzmu „panicza“.
— Niechno babcia Kamińska da nam czegoś dobrego do wypicia. No, co się gapi jak cielę na malowaną karetę?