i wydawał się nieco skrępowany, co zresztą było naturalne, zważywszy dotychczasową zależność jego od dyrektora Jaskólskiego. Jaskólski był surowym i wymagającym zwierzchnikiem. Swoje rządy w Funduszu Budowlanym sprawował żelazną ręką i podwładni bali się go jak ognia, chociaż nigdy nie podnosił głosu, nie okazywał gniewu, ani nawet niezadowolenia. Wszelkie opieszałości, zaniedbania, czy zaległości uważał za niedopuszczalne, a miał rzadki talent wyławiania ich z morza aktów nieomal jednym spojrzeniem. Wówczas winowajca wysłuchać musiał krótkiego upomnienia i mało który umiał wtedy znieść wzrok dyrektora. Za drugim razem otrzymywał uwagi na piśmie, za trzecim dostawał wymówienie i tracił posadę, jeżeli nie zdołał uratować się dzięki dobrotliwości prezesa Szuberta.
O wszystkch tych rzeczach oczywiście Bogna dobrze wiedziała i wiedziała również, że jej mąż dotychczas ani razu nie miał najmniejszego zajścia z Jaskólskim. Pomimo to, a także mimo wielkiej serdeczności w sposobie domowego bycia dyrektora Jaskólskiego Ewaryst zachowywał się nieco niepewnie. Chwilami był zanadto jakby uniżony, chwilami może zbyt swobodny.
Jednak wieczór upłynął przyjemnie. Wyszli po jedenastej i musieli wsiąść do taksówki, gdyż padał deszcz.
— Miły dom, prawda? — zapytała Bogna.
— Ti... tak sobie. Nie lubię, gdy dopuszcza się smarkaczy do towarzystwa starszych. Patrzą na człowieka jak detektywi. Śledzą każdy ruch widelca, jakby liczyli ile się zje. A poza tym w ogóle są źle wychowani: szepczą sobie na ucho i uśmiechają się do siebie porozumiewawczo. Nie cierpię takich sztubaków.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.