Wysoki, szczupły pan z zapadniętą klatką piersiową i z siwiejącymi włosami stanął w otwartych drzwiach z biletem wizytowym w ręku i powiedział głośno:
— Pan dyrektor Malinowski?... Proszę.
Ewaryst zerwał się z krzesła.
— Jestem do usług.
— Proszę pana — zdawkowo uśmiechnął się dygnitarz i teraz już wyglądał zupełnie takim, jakim Malinowski znał go z podobizn w gazetach.
— Niechże pan pozwoli... — wziął Malinowskiego za łokieć.
— Ależ panie ministrze...
— Jestem u siebie. Proszę... Daruje pan, że nie mogę go przyjąć w gabinecie, mam tam kilka osób, a nie chciałem narażać pana na zbyt długie oczekiwanie. Pomówimy tutaj.
— Jak pan minister każe.
Weszli do dużej sali, gdzie pośrodku stał stół, nakryty zielonym suknem, pod ścianami zaś jedno przy drugim krzesła.
— Słucham pana — powiedział minister — przywiózł pan sprawozdanie?
Malinowski gorączkowo zaczął odpinać tekę i wydo-
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.