Malinowski przełknął ślinę i pomyślał: — Teraz albo nigdy! — rozłożył ręce:
— Może dlatego, panie ministrze, że nie każdy, kto ponosi faktyczną odpowiedzialność, ma odwagę ją ponieść...
— Co pan przez to rozumie?
— Ja umyślnie, panie ministrze, pragnąłem podkreślić, że ja nie starałem się unikać przedstawienia panu ministrowi tych rzeczy... Dla dobra sprawy — dodał z powagą.
Minister podniósł brwi:
— Jakiej sprawy?
— W ogóle... Funduszu, sprawy publicznej...
Ponieważ minister włożył ręce do kieszeni i zdawał się czekać na dalsze, wyraźniejsze informacje, Malinowski powiedział:
— Istotnie, panie ministrze, pan prezes Szubert nie wiele ma czasu i możności wniknięcia w każdą rzecz. Właściwie to dyrektor Jaskólski robi wszystko, decyduje o wszystkim. Prezes ma do niego nieograniczone zaufanie.
Nagle minister odwrócił się doń i patrząc mu wprost w oczy, zapytał:
— A jak pan wyobraża sobie unikanie podobnych „nieściągalnych“ pożyczek?
— Jeżeli pan minister pozwoli... Mam nawet przypadkowo przy sobie notatki...
— Jakie notatki?
— Dotyczące planu zmian w statucie Funduszu i w przepisach...
— Proszę — wyciągnął rękę minister.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.