skiego ze skargą na jednego z kolegów, który miał o nim powiedzieć:
— Lubaszek to prochu nie wymyśli.
Ponieważ do kompetencji Malinowskiego należały także sprawy personalne, poszkodowany przyszedł doń żądać sprawiedliwości.
— Tak panu powiedział? — uśmiechnął się Malinowski — a cóż, może pan proch wymyśli?
— Ja? — zdziwił się urzędnik.
Był to trochę niemrawy i niemłody już człowiek, zawsze źle ubrany, a przy tym kłaniający się zwierzchnikom bez należnego szacunku i Malinowski go nie lubił.
— Tak. Pytam pana, czy wymyśli pan proch?... Nie?.. No więc i w porządku.
— Ale on mnie obraził.
— To pan obraź jego. Powiedz mu pan, że on... nie odkryje Ameryki. Mnie zaś proszę tymi głupstwami głowy nie zawracać. Może pan odejść.
Jednakże nazajutrz, gdy Malinowski swoim zwyczajem obchodził biura, lustrując pilność pracy, w rachubie przypomniał Lubaszka i zapytał:
— No, jakże tam, panie Lubaszek, wymyślił pan proch?
Wszyscy zachichotali, jak się należało, a delikwent zbladł i nic nie odpowiedział.
— Pytam pana — ostrzej, ale jeszcze wesoło powtórzył Malinowski — kiedy pan proch wymyśli?...
— Żeby nas w powietrze nie wysadził — dodał ktoś usłużnie.
— No, panie Lubaszek, jakże będzie z tym prochem?
Urzędnik zerwał się i zaczął głośno krzyczeć:
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.