Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

postawił na swoim. Nawet drogą okólną próbowano wywrzeć nań nacisk przez Bognę i to najbardziej go rozwścieczyło, a gdy Bogna zaczęła mówić o Lubaszku, postanowił raz na zawsze oduczyć ją wsadzania nosa w nieswoje sprawy.
— Moja droga — powiedział — wypraszam sobie wtrącanie się w moje czynności urzędowe. Mam sam dość, jak myślę, rozumu, by postąpić jak się należy. Nie zniosę tej obrzydliwej mody, by mąż miał wysłuchiwać babską krytykę swoich decyzyj. U mnie to się nie pokaże! Szlus, fertig i nie ma o czym gadać.
Odniósł wówczas wrażenie, że się obraziła, zdawało mu się nawet, że zbladła i miała łzy w oczach.
— To nic nie szkodzi — pomyślał — lepiej zapamięta, a na przyszłość trzy razy się zastanowi zanim spróbuje mną kręcić.
Było to w pierwszych miesiącach urzędowania Malinowskiego na nowym stanowisku i od tego czasu nie zdarzyło się, by Bogna chociaż raz zapytała o sprawy biurowe. Wprawdzie sam opowiadał jej chętnie o wszystkim. Nieraz zwróciła mu uwagę na to, lub owo, a że znała się dobrze na zwyczajach, panujących w biurze Funduszu, więc też niektóre jej rady nie były pozbawione słuszności. Obrazę szybko zapomniała, jak sądził, dzięki temu, że postąpił jak prawdziwy dżentelmen, przynosząc jej nazajutrz cały kilogram czekoladek. Nic nie powiedział, nawet nie napomknął o wczorajszej scysji, ale rozumiało się samo przez się, że miało to osłodzić gorzką pigułkę.
Zresztą i okazje do nowych „wstawiennictw“ nie zdarzały się. Po wylaniu woźnych i Lubaszka wśród personelu zapanował mores co się zowie.