świat jako szerokie koryto, do którego trzeba się dopchać, nie żałując swoich łokci i cudzych żeber, a uczepić się mocno i póty jeść, aż się stanie tak ciężkim, że już trudno człowieka ruszyć z miejsca. Ci, najbliżsi koryta, rządzą światem, dalsi zadawalają się ochłapami i służą tamtym, odgradzając ich od wygłodniałego tłumu na peryferiach, gdzie z braku dostępu do koryta, ludzie wymyślają sobie idee, filozofię, sztukę, teorie polityczne, wzniosłe hasła, słowem namiastki pożywnego karmu: pieniędzy, władzy, znaczenia.
Oczywiście nie był to obraz piękny i Malinowski nie zachwycał się nim nigdy. Dobrze jeszcze z lat studenckich pamiętał pogardę, jaką żywił dla opasłych burżujów, pławiących się w tłustym życiu aż do przesytu, ale pamiętał także i zazdrość, która go żarła, jego, takiegoż człowieka z krwi i ciała, z ambicją nienasyconą i głodnym brzuchem, człowieka nie mogącego dla siebie znaleźć prostej czy krętej, łatwej czy trudnej, śliskiej czy ciernistej — jakiejkolwiek drogi do koryta, jakiejkolwiek szczeliny w tłoku, by docisnąć się nią do prawdziwego życia, do pełnej kieszeni, do pełnego żołądka, do win musujących i cylindrów, do nisko kłaniącej się służby, do szykownych kobiet, arystokratek, aktorek, wykąpanych, pachnących, kapryśnych, w jedwabiach i tweedach wytwornych i luksusowych...
Jedni z kolegów odziedziczyli po dziadach i pradziadach prawo i glejt, innym torował drogę worek z pieniędzmi, a on krążył na uboczu i jeśli nie przystawał do nikogo, jeżeli nie miał przyjaciół, to dlatego, że do tamtych nie mógł sięgnąć, a tymi, równie ubogimi, brzydził się: nienawidził ich, a raczej nienawidził w nich swojej
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.