Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy, że zaczyna godzić się z losem. Nie stracił wiary w siebie, lecz tracił wiarę w swoje szczęście.
I znowu się poderwał. Tak, jak na Uniwersytecie przez skauting, jak w Kasie Chorych przez organizację urzędniczą i partię polityczną, tak teraz postanowił wypłynąć przez dorwanie się do życia towarzyskiego. Uchwycił się tej myśli oburącz i los zaczął mu sprzyjać: do Funduszu przyszedł Borowicz, jeden z tych kolegów uniwersyteckich, którzy, należąc do najlepszych sfer, najmniej zadzierali nosa. Przez Borowicza dostał się do domu Bogny Jezierskiej, gdzie z początku czuł się bardzo nieswojo, gdzie musiał trzymać się w ustawicznym naprężeniu nerwów, w pogotowiu uwagi i nadrabiać miną.
Był to zupełnie inny świat niż ten, w którym Malinowski żył dotychczas. Inni tu byli ludzie, inne, przynajmniej na pozór inne motywy ich działania, inny stosunek do życia. Co najbardziej uderzało, to ich jakieś niezrozumiałe pozerstwo czy po prostu naiwność w przywiązywaniu wagi do rzeczy nierealnych, praktycznie obojętnych, nie posiadających żadnego waloru obiegowego. Robili wrażenie dzieci, które nie pojmują sensu otaczającej rzeczywistości. Bujanie w zagadnieniach oderwanych, długie spory na tematy tak nierealne, jak na przykład sztuka, czy filozofia, rozcinanie włosa na cztery części, lub zajmowanie się pospolitymi sprawami dnia z dziwaczną pretensją dopatrywania się w nich objawów jakichś poważnych problemów.
Przy tym sam sposób ich mówienia, te przenośnie, półsłówka i skróty, porozumiewawcze uśmiechy, cytowane nazwiska, które starczały im za argumenty, wyrażając