tym celu przez trzy dni chodził do biura w godzinach poobiednich, zamykał się w gabinecie i pisał. Cokolwiek wszakże napisał, nie różniło się prawie wcale od pierwotnej noty.
Wreszcie zdecydował się dyskretnie zwrócić się do Bogny.
— Moja droga — powiedział jej po kolacji — wspominałem ci, że byłem z raportem u ministra. Otóż wyobraź sobie, teraz minister żąda, bym mu złożył memoriał o reorganizacji Funduszu Budowlanego.
— Żebyś ty złożył? — zdziwiła się Bogna.
— Przecież nie cesarz chiński. Skoro mówię, że ja, to ja. Minister, rozumiesz, nie jest zadowolony z działalności Funduszu. Piknęły go zwłaszcza te wyrzucone przez okno czterysta jedenaście tysięcy i chce tak na przyszłość urządzić, by nie narażać się na przykre interpelacje.
— A cóż na to Szubert i pan Jaskólski?
— Jakto?... O święta naiwności!... Przecie oni nic o tym nie wiedzą!
— Przepraszam cię, Ew, ale sądziłam, że przede wszystkim zdałeś im sprawę z rozmowy z ministrem.
— Ani mi się śniło. Jeszcze czego! Zdarza mi się świetna okazja zwrócenia na siebie uwagi wyższych czynników miarodajnych, okazja wybicia się, pokazania co potrafię i mam lecieć z wywieszonym językiem do tych panów. Nie, moja droga. Po mnie się to nie pokaże.
Bogna jednak nie była przekonana:
— Zwykła lojalność nakazuje nie robić tego za ich plecami.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.