Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

ce, wczorajsze bułki i pięć deka szynki woniejącej papierem, w którym leżała zawinięta od wieczora między oknami.
— To jest rzeczywiste, a tamto było koszmarem — myślał.
Nad rzeczywistością poruszały się smukłe, różowe, giętkie ręce Bogny, ustawiając filiżanki i talerzyki. Długie wąskie palce o nieprawdopodobnie przezroczystych paznokciach zdawały się nie dotykać porcelany. Podziwiał jej ręce.
— Swoją droga — powiedział jej kiedyś — czegoś równie pięknego, jak twoje rączki, nie widziałem w życiu.
Było to przy Urusowie, który dodał:
— Ma pan rację. Można się w nie wpatrywać godzinami. Czytałem kiedyś nowelę o storczyku, od którego, kto raz spojrzał, oczu oderwać nie umiał i ginął z głodu. Te ręce są szczytem uduchowienia, do jakiego może dojść ludzkie ciało. Mogą służyć jako dowód nieistnienia granicy między materią i metafizyką.
— Przestań Miszutka — rumieniła się Bogna — po co wygadujesz te głupstwa.
— Całkiem niepotrzebnie — zgadzał się Urusow — „it is silly to gild refined gold and paint a lily“.. Cóż począć, kiedy na przekór Szekspirowi wolimy robić rzeczy bezużyteczne i za Wilde’m nazywać to Sztuką.
Malinowski nie lubił, gdy mówiono przy nim w języku, którego nie rozumiał, lecz uśmiechał się domyślnie, wiedząc, że mowa to na pewno o piękności rąk Bogny, tych rąk, które wyciągały się do niego na powitanie zawsze z tym łagodnym i ciepłym porywem, które prze-