— A gdyby tak zaproponować skreślenie własnego etatu?... Co?...
To wydało mu się wręcz genialne: oto moja bezstronność, panie mnistrze, oto moja dbałość o dobro instytucji! Proponuję skasowanie stanowiska wicedyrektora. Jest to niepotrzebny wydatek. Obowiązki wicedyrektora powinien spełniać sam dyrektor, który nic nie ma do roboty. Pyszne!
Tak się tym ucieszył, że dopiero po ponownym przepisaniu całości spostrzegł się:
— A jeżeli wyleją mnie?... Jeżeli skorzystają tylko z tej mojej rady? O, do licha!
Sięgnął ręką pod szufladę biurka i stuknął trzy razy palcem w niemalowane drzewo.
Poza tym redukcje w budżecie wewnętrznym mogły być tylko dodatkiem do projektowanych zmian. Przecie głównie chodziło o całą działalność Funduszu, o wydatniejszą, owocniejszą i ostrożniejszą działalność kredytową.
Nie poszedł na obiad do domu. Musiał to dziś skończyć. Po nowych przeróbkach opadły mu jednak ręce: nie wychodziło!
W mózgu już miał kompletny chaos. Jeszcze raz przeczytał elaborat Bogny, starając się wypatrzeć jego tekst zamazany przez siebie czerwonym atramentem. Wydał mu się wcale niezły.
— Pal sześć! — zdecydował się — dam to i już.
Usiadł przy maszynie i przepisał wszystko niemal w dosłownym brzmieniu, zaostrzając nieco niektóre zwroty. Na zakończenie dodał ustęp własny o redukcjach i po chwili wahania dopisał:
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.