wrócić do biura, gdzie czekali nań interesanci i gdzie musał rozmówić się z Szubertem.
— To dobrze. Piotrze — zwróciła się do szofera — proszę jechać do Konstancina i z powrotem.
— Ślicznie pani wygląda — powiedział Malinowski, gdy auto ruszyło.
Spojrzała nań z jakąś dziwną uwagą i nic nie odpowiedziała.
Pomyślał, że jego komplement zabrzmiał zbyt trywialnie w tej luksusowej karecie, pachnącej jakimiś wyszukanymi perfumami i zmieszany poprawił się:
— Dlaczegoż wszystkie zachwyty, najszczersze zachwyty, z konieczności trzeba ubierać w tak bardzo zbanalizowane słowa?
— Jak się miewa Bogna? — zapytała — nie widziałam jej od swego przyjazdu z Krynicy.
— Dziękuję pani. Zdrowa.
— Pan ją bardzo kocha? — rzuciła lekko.
— Ja? — zdziwił się — bardzo oryginalne pytanie..
— Kocha ją pan?
— Naturalnie.
— Myślałam inaczej.
Jej oczy patrzyły nań wprost, uparcie, obojętnie i prowokująco.
— Dlaczego pani myślała, że nie kocham Bogny?
— Bo zdaje mi się, że nie leży to w pańskim typie, miły... kuzynie.
Zaczerwienił się. Słowo „kuzyn“ połechtało jego ambicję.
— Czy pani tak dobrze zna się na ludziach?
— O, nie, ale pan mnie interesuje.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.