się w język. Ubierał się w milczeniu. Właśnie kończył, gdy Lola powiedziała:
— Już kwadrans po szóstej. Niech mi pan wybaczy, że nie mogę go dłużej zatrzymywać, ale na szóstą kazałam przygotować kąpiel. Nie cierpię wystygłej kąpieli.
— Jestem gotów — uśmiechnął się, z wściekłością dociągając krawat.
Nacisnęła guzik dzwonka.
— Trafi pan do przedpokoju? — zapytała uprzejmie.
— O, na pewno. Żegnam panią.
— Tylko do widzenia. Jestem panu bardzo wdzięczna. Był pan rzeczywiście miły. Wyjątkowo przyjemnie spędziłam popołudnie.
Wyciągnęła doń rękę lekkim ruchem, jakby ich nigdy nic nie łączyło. Malinowski jednak przytrzymał jej palce:
— Lolu! — powiedział z wyrzutem.
— Co?
— Jesteś taka dziwna. Zupełnie, ale to zupełnie nie rozumiem twego postępowania.
— Służący idzie — ostrzegła — pomówimy innym razem.
— Kiedy?
— Zadzwonię do pana. Do widzenia i dziękuję.
Malinowski wrócił do domu w fatalnym humorze. Zaraz na wstępie posprzeczał się z Bogną z jakiegoś powodu. Wiedział, że nie ma racji, lecz musiał dać ujście swej wściekłości. To, że Bogna natychmiast przyznała mu słuszność, zgniewało go jeszcze bardziej.
Powiedział brutalnie:
— Nie znoszę, gdy się ktoś do mnie łasi.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.