stanowił go odszukać. Nie było to trudne. Wystarczało zatelefonować do domu barona i zapytać służącego. Skorzystał z chwili, gdy Bogna wyszła do kuchni wydać dyspozycje na jutro, i zadzwonił. Szczęśliwym trafem Denhoff był jeszcze w domu. Malinowski poznał jego głos, lecz umyślnie powiedział:
— Mówi dyrektor Funduszu Budowlanego Malinowski, czy zastałem pana barona?
Denhoff mógł nie wiedzieć lub zapomnieć o nominacji na wicedyrektora, a zwykłego referenta może zlekceważyłby.
— A, dobry wieczór panu — łaskawie odezwał się Denhoff — cóż za miła niespodzianka. Czemu mam zawdzięczać pański telefon?
— Pan baron wspominał kiedyś, że moglibyśmy pójść na kolacyjkę. Otóż dziś mam wolny wieczór. Jeżeli by baron wybierał się...
— O, a żona da panu urlop?...
— Nie jest taka sroga — zaśmiał się Malinowski.
— To czarująca kobieta. Zechce pan złożyć jej ode mnie uszanowanie.
— Dziękuję bardzo.
— A co do wieczoru... hm... właśnie przebieram się. Jeżeli pana to nie zgorszy, niech pan zajdzie po mnie...
— Z przyjemnością.
— Pojechalibyśmy do Bristolu. Tam teraz zbiera się najlepsze towarzystwo.
— Owszem, słyszałem. Doskonale.
— Więc czekam. Do widzenia panu.
— Moje uszanowanie, panie baronie.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.