Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Odłożył słuchawkę i spostrzegł, że w pokoju jest Bogna. Weszła pod koniec rozmowy:
— Czy rozmawiałeś z Denhoffem? — zapytała.
— Tak — odburknął — on też ma być na tej konferencji.
Nic nie odpowiedziała, lecz gdy już wychodził, pogłaskała go po twarzy:
— Nie wracaj zbyt późno — uśmiechnęła się.
— Postaram się.
— I wiesz co, nie wdawaj się z Denhoffem. To nie jest może człowiek zły, ale próżny i powierzchowny.
— Ślubu z nim nie biorę — wzruszył ramionami.
— Wolałabym, żebyś się trzymał odeń z daleka.
— Dobrze, dobrze. Dobranoc, najdroższa.
Pocałował ją w czoło i wyszedł. Denhoff mieszkał w alejach Ujazdowskich. Zajmował małe, ale eleganckie mieszkanko na pierwszym piętrze, które kiedyś było częścią dużego apartamentu. Po śmierci ojca matka przeniosła się do Kanoniczek na Plac Teatralny, a baron zatrzymał dla siebie dwa pokoje z łazienką. Dywany, klubowe fotele, sztychy angielskie, stolik z whisky i syfonami, olbrzymi jak cielę dog holenderski, wylegujący się na tapczanie i stosy gazet.
Gospodarz kończył garderobę. Wysoki, ciężki, o szerokich barach i szerokiej wielkiej twarzy, z której bystro patrzyły małe, ciemne oczy, robił wrażenie raczej ukraińskiego chłopa. Tylko grube usta, wygięte dumnym łukiem pod rzadkim i krótko przystrzyżonym, czarnym wąsem, starannie zaczesane włosy i wymanicurowane ręce świadczyły o jego prawdziwej pozycji towarzyskiej.
Przyjął Malinowskiego z rezerwą, ale grzecznie. Bez-