jeszcze lepsza i serdeczniejsza niż dawniej. W ciągu czterech dni ani razu nie doszło do najmniejszej sprzeczki. W wypadku różnicy zdań, gdy stanowczo trzymał się swego, przyznawała mu rację.
— Rozum kobiecy — mówił wówczas — nie jest w stanie ogarnąć większych spraw. Radzę ci, moja droga, polegaj na moim, a dobrze na tym wyjdziesz.
Myślał zaś:
— Kobiety trzeba trzymać krótko. Raz pozwolić wleźć sobie na głowę, to już później nic nie pomoże.
Pierwsza sprzeczka wybuchła w niedzielę. Bogna odprowadziła go do kościoła i miała z kimś się spotkać. Wróciła na obiad jakby wzburzona. Ponieważ Malinowski na popołudnie zamówił samochód, z którego jako dyrektor miał prawo korzystać, oświadczył, że pojadą na przejażdżkę:
— Pogoda śliczna, zabierzemy też Urusowa. Bądź łaskawa zadzwonić doń i zapytać czy zechce.
Niespodziewanie Bogna zaoponowała:
— Nie możemy jechać. Musimy naprawić, jeżeli to w ogóle da się naprawić, nasze zapomnienie o profesorze Szubercie.
— Jakie nasze zapomnienie? A po cóż w ogóle mamy o nim pamiętać? — zapytał wyzywająco.
— Po co?... Dlatego chociażby... że wyrządziło mu się krzywdę. Za jego dobroć, za życzliwość jaką nam okazał.
— Nam?
— Chociażby przez mianowanie ciebie wicedyrektorem.
— Ach, o tym myślisz — wzruszył ramionami — to
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.