Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

ki i ani dla twojej, ani dla niczyjej przyjemności się nie zmienię. Masz zatem do wyboru albo przystosować się do trybu życia swego męża, albo... albo... rozwiedźmy się.
Powiedział to tak zimno, tak obojętnie, że aż się przeraziła:
— Ale ja cię kocham, Ew! — wyszeptała.
— No cóż... hm... w takim razie po co cała ta tyrada?
— Bo takie życie jest dla mnie torturą! Czyż tego nie widzisz, czy nie odczuwasz, Ew!
— Przesada. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić, moja droga. Zwłaszcza w imię... tej... miłości. Dla miłości, moja droga, ludzie nie takie rzeczy znoszą.
— Ależ, Ew, mnie głównie o ciebie chodzi. Prowadzisz puste, bezmyślne, nie godne ciebie życie. Marnujesz zdrowie, psujesz sobie opinię...
— Za przeproszeniem — przerwał — jakie ja życie prowadzę, to moja rzecz. Nie ty będziesz mnie uczyła. Dzięki temu memu bezmyślnemu życiu mam dziś przyjaciół w najlepszych sferach. Mam stosunki, pieniądze. Jestem wielkim panem. Każdy kelner, każdy szofer, każdy bileter w teatrze wie, kto to jest pan Malinowski. Czy to cię tak boli, że twój mąż stał się jedną z najpopularniejszych osobistości w Warszawie?... Że ludzie liczą się ze mną?... Że jestem kimś?... Nie, moja droga. Już nie ty będziesz mnie uczyła rozumu. A co dotyczy plotek, że cię zdradzam, daję ci moje słowo honoru, że to nieprawda. Chcesz, wierz — nie chcesz, nie wierz. Ja cię nie trzymam. Tylko proszę cię o jedno: nie urządzaj mi takich pogadanek, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie i ani czasu, ani ochoty do ich wysłuchiwania. Nic cię nie obchodzą moje nerwy, a mówisz, że mnie kochasz.