Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, ciociu, ale ja go kocham. Kocham i wcale nie żałuję, że zostałam jego żoną. I zostanę przy nim, cokolwiekby się stało.
Pani Symieniecka zaśmiała się ironicznie:
— No, nie zupełnie „przy nim“.
Bogna rozpłakała się:
— Nie dręczcie mnie, zostawcie mnie w spokoju, ja już doprawdy sił nie mam.
Obie ciotki zaczęły ją całować i pocieszać, lecz nie ustąpiły, póki nie uzyskały jej zgody na rozmówienie się z „tym osobnikiem“. Do rozmówienia się miał być delegowany Staszek Karaś, a ciotki przyrzekły, że nie wystąpi on w charakterze upoważnionego przez Bognę, lecz wyłącznie w imieniu rodziny.
Niepokoiła się później przez trzy dni, wyrzucając sobie, że postąpiła źle, zgadzając się na demarche Staszka. Uległa niepotrzebnie i darować sobie tego nie mogła. Obawiała się, że rozmowa przybierze zbyt ultymatywny ton, Ewaryst zareaguje na to zerwaniem. Na szczęście wszystko przeszło dobrze.
Czwartego dnia Ewaryst zatelefonował z biura, by wysłała Wincentego po walizki do Konstancina, a o czwartej przyszedł na obiad i przywitał się z Bogną nawet dość serdecznie. Po obiedzie, gdy zostali sami, powiedział:
— Był u mnie wczoraj redaktor Karaś. W delegacji, w imieniu naszej rodziny.
Bogna zaczerwieniła się i spuściła oczy, lecz Ewaryst tego nie zauważył:
— Kochana rodzinka — mówił — wsadza nos w nasze pożycie. Twierdzą, że cię zaniedbuję. Powiedziałbym