Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

Teresa — rzuci to obrzydliwe miasto i przyjedzie tu na stałe. Panu Waleremu przydałaby się pańska pomoc.
— Wuj jej nie potrzebuje, proszę pani — spokojnie odpowiedział Borowicz.
Pan Pohorecki ocknął się:
— Mylisz się. Potrzebuję. Bardzo potrzebuję pomocy. Ale nie ty możesz mi jej udzielić. Nie potrafisz.
Młody Brzostowski zaśmiał się:
— No, to już chyba pan żartuje. Przecie Stefan z ziemi wyrósł, a poza tym zdobył duże wykształcenie, wiedzę...
— Głupstwa gada pan — uciął Pohorecki — Stefan wyrósł z ziemi, ale śmierdziała mu i przeflancował się na inny grunt.
— Nie miał jej — oponował Brzostowski — gdyby nie została po tamtej stronie..
— To też by nie gospodarował. Ziemia mu śmierdzi, a śmierdzi właśnie z tej racji, że posiadł wiedzę, że wykształcił się. Nazywają to wiedzą i wykształceniem, ale czy nie jest czasem odwrotnie? Cóż on wie i czego się nauczył? Czy rozumie życie? Czy rozumie świat? Czy rozumie siebie?... Nie. Pan więcej o tym wie i więcej rozumie. Pan i ja. Wiemy, że słońce wschodzi i zachodzi, że deszcz pada i rosa, że żyjemy po to, by orać, by siać, by plony zbierać i znowu siać. A gdy jest urodzaj, wiemy, że Bóg dał, gdy nieurodzaj, że Bóg zabrał. Wiemy po co żyjemy, wiemy dlaczego pomrzemy. My wszystko wiemy, bo oczy mamy otwarte, bo ziemia nas uczy. Kształci nas na swoich pewnikach, niezachwianych, trwałych, wiecznych. Nie mamy potrzeby, nie mamy woli grzebania się w naszych prawdach. Stoją nad nami jak