Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najbliższy pociąg odchodzi o dziewiątej. Jeszcze mogę zdążyć, muszę zdążyć.
— Więc chce pani jechać?
— Oczywiście.
Powzięte konkretne postanowienie otrzeźwiło ją od razu. Wyciągnęła obie ręce do Borowicza:
— Kochany panie Stefanie: bardzo panu dziękuję. Nigdy panu nie zapomnę tej dobroci.
— Niech pani o tym nie mówi — zmarszczył brwi.
— Czy i pan pojedzie?
— Ma się rozumieć. Nie na wiele się pani przydam w drodze, ale...
Nie dokończył i odwrócił się.
Bogna poszła do domu. Wywołała kuzyna i oświadczyła, że zaraz wyjeżdża.
— Powiedz, że mój mąż zachorował. I proszę cię każ zaprzęgać konie jak najprędzej. Chciałabym koniecznie zdążyć na wieczorny pociąg.
— Czy coś niebezpiecznego? — zaniepokoił się.
— Och, mój drogi, nie wiem, nic nie wiem i przebacz, że cię popędzam, ale nie mam chwili do stracenia.
W szalonym pośpiechu spakowała nieduży neseser, przebrała się i właśnie nakładała kapelusz, gdy przed ganek zajechały konie. Jednocześnie zapukano do drzwi. Był to pan Pohorecki. W pierwszej chwili chciał ją zapytać o powód wyjazdu, lecz widocznie dostrzegłszy, że jest zapłakana, powiedział:
— Szkoda, że wyjeżdżasz, moja mała przyjaciółko. Znowu zostawiasz mnie samego.
Nagle Bognę olśniła myśl: