Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

— A kto mówi?
— Tu Bogna Malinowska...
— Aha... sprawdzę, pani będzie łaskawa zaczekać.
Teraz dopiero uderzyło ją wymówione własne nazwisko. Czuła, że krew napłynęła jej do twarzy. W Funduszu oczywiście wszyscy wiedzą.
— Boże, Boże... jakie to straszne — oparła się o ścianę. Kręciło się jej w głowie.
Na szczęście w tejże chwili usłyszała głos Jaskólskiego.
— Dzień dobry pani Bogno. Czy pani mówi z domu?
— Tak. Przyjechałam...
— Wiem od Borowicza. Za kwadrans będę u pani.
— Jaki pan dobry. Nie chciałabym trudzić. Może ja...
— Nie, nie — przerwał — wolałbym u pani.
— Prawda — spostrzegła się. Jej zjawienie się w biurze mogłoby skompromitować prezesa.
— Zaraz będę — zakończył Jaskólski.
I rzeczywiście zanim zdążyła umyć się, przyjechał. Był bardzo wzruszony, długo całował i ściskał jej ręce. Później zaczął opowiadać. Rzecz przedstawiała się gorzej, niż ją przedstawił Borowicz. Okazało się, że podczas rewizji kasy, Ewaryst, widocznie chcąc się ratować, niepotrzebnie przedstawił kwity, które niestety okazały się fałszywe. Dlatego aresztowano go. Ale istnieją możliwości naprawienia tego fatalnego błędu. Mianowicie trzeba tym osobom, których pokwitowania zostały sfałszowane czym prędzej wpłacić całkowite kwoty. Można mieć nadzieję, że zgodzą się oni oświadczyć, iż upoważnili dyrektora Malinowskiego do pokwitowania w ich imieniu, na przykład jako prywatni jego znajomi. On zaś zamiast pokwi-