że to teatr. Ani przez mgnienie nie uwierzyła w jego groźbę. I to jednak było pocieszające, że nareszcie zdawał się rozumieć swoje położenie.
Po dłuższym milczeniu odwrócił się do okna i zapytał:
— Więc my już nic nie mamy?
— Nic — odpowiedziała spokojnie.
— I twoja renta z Iwanówki przepadła?
— Oczywiście.
— Tak tanio sprzedałaś!... Twoja część warta była co najmniej o jakieś dwadzieścia tysięcy więcej.
— Dziękowałam Bogu i za to, że dostałam czterdzieści. Jeszcze tydzień i byłoby za późno.
— To prawda — zgodził się — ale nowonabywca powinien dołożyć. Takie wyzyskiwanie sytuacji jest nawet przewidziane przez prawo. Można by zwrócić się doń i spróbować. A nuż zgodzi się?
Bogna nie odpowiedziała, więc zapytał:
— Jak sądzisz?
— Sądzę, że nie ma o czym mówić.
— Żyd kupił?
— Nie. Pan Pohorecki.
— Ten wuj Borowicza?
— Tak. Wyświadczył mi łaskę i dajmy temu spokój. Na razie trzeba myśleć o wynajęciu jakiegoś pokoju, lub pokoju z kuchnią gdzieś na przedmieściu. Tutaj płaci się cztery złote dziennie. To jest bardzo dużo. Nie stać nas na to. A poza tym muszę znaleźć jakąś posadę. To co mam, starczy zaledwie na kilka dni.
Wydobyła portmonetkę z torebki i pokazała mu jej zawartość, — kilka srebrnych i kilka niklowych monet.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.