brak łazienek, mieszkania ciasne, nieprzewietrzane, pełne nieznośnych zapachów złej strawy i przepoconej odzieży, mydlin i jakichś kwasów. Poza tym wszędzie tłok. W dwuizbowym mieszkanku gnieździło się po siedem i osiem osób z rodzin rzemieślniczych i drobnych urzędników, a jeszcze chciano bardziej się stłoczyć, by tylko za wynajęty pokoik dostać dwadzieścia, czy trzydzieści złotych.
Nic możliwego nie znalazłszy Bogna wróciła do hotelu, lecz ku swemu zdziwieniu nie zastała Ewarysta. Czekała nań prawie godzinę. Nadszedł wreszcie i oświadczył, że był na przechadzce.
— Spotkałem tego idiotę Denhoffa — dodał po chwili — to jest świnia! Ukłoniłem się mu dwa razy i bezczelnie udawał, że mnie nie widzi.
Chciała powiedzieć:
— Częściej cię to spotka — lecz zamilczała.
— Miałaś słuszność, żeś nie radziła mi zadawać się z nim. Takiego magnata udaje, a mam podejrzenie, że jakimiś nieczystymi rzeczami się zajmuje. Może szpieguje... Świnia...
Starała się nie słuchać. Niemal każde słowo Ewarysta napełniało ją jakimś smutkiem i upokorzeniem. To, przed czym się tak długo broniła, stawało teraz wprost przed jej oczyma pozbawione wszelkich osłon, jaskrawe, brutalne, niewątpliwe: zawsze był taki. Zawsze, tylko ona za wszelką cenę chciała widzieć go lepszym. Ze strachu przed sobą nie przyznawała się do popełnionego błędu.
A teraz, gdy objął ją i pocałował na dobranoc, musiała zacisnąć zęby, by nie krzyknąć mu w twarz:
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.