Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

nachodzą i zanudzają, o wczorajszym przyjęciu u Malinowskich. Wreszcie zasnął.
Stefan był przyzwyczajony do takich wizyt Urusowa. Zaliczał go do tych niewielu bliskich, którzy najmniej krępowali go swoją obecnością i najmniej czuli się skrępowani przy nim. Dziś jednak poczuł do Miszutki wyraźny żal, a raczej niechęć. Jak on mógł pozwolić sobie na podobny nietakt i nagle wyskoczyć ze swymi podejrzeniami?
— A może i Bognie mówił o tym? — przeraził się myślą Borowicz — może rozmawiali na ten temat... W takim razie dzisiejszy wybryk Miszutki miałby znacznie głębsze znaczenie.
W pierwszej chwili chciał obudzić Urusowa i zapytać go o to, kategorycznie zażądać wyjawienia prawdy. Wszakże po namyśle doszedł do przekonania, że domysł był nieprawdopodobny. Bogna nie miała najmniejszych podstaw do rozmawiania z Miszutką, czy z kimkolwiek w ogóle o czymś, co było tylko czczą fantazją, no i o czymś, w co sama nie wierzy, co jej nawet do głowy przyjść nie mogło.
— Co nie jest prawdą — szepnął z naciskiem.
Czuł się jednak tak wzburzony niedorzecznymi podejrzeniami Urusowa, że nie był w stanie czytać. Cicho wstał, wziął kapelusz i wyszedł.
Było samo południe. Jak zwykle w dnie świąteczne, ulice pełne były ludzi. Upał wzmagał się w miarę nagrzewania się asfaltu i kamienic. W parku Łazienkowskim, dokąd zaszedł po prawie dwugodzinnym bezplanowym wałęsaniu się, panował miły chłód, lecz i tu nie brakowało publiczności. Przeważnie młode parki. Kobie-