było przez panią. Bałem się ogromu tego uczucia, bałem się jego siły. Zasłaniałem się przed nim tysiącami kłamstw, nieszczerości, wykrętów. Dręczyłem się, jak potępieniec. Rozpamiętywałem każdą chwilę, spędzoną z panią, a tych chwil... tych chwil było tyle, ile ich było w całym moim życiu, bo nigdy, słyszy pani, nigdy nie byłem sam! Nie rozstawałem się z myślą o pani ani na jedno mgnienie.
Podniósł oczy i przez łzy, które mu zasłaniały wszystko, zobaczył ją znieruchomiałą, bezwładną, wtuloną w kąt fotela.
— Niech przeklęte będą te dni, te jakże liczne dni, kiedy nie umiałem zdobyć się na wyrwanie z siebie, z mojej podłej, nędznej słabości, z mego tchórzostwa tej prawdy! W mózgu, jak w labiryncie, zamykałem swoją miłość, swój cel i sens i wartość życia i jego piękno! Pani Bogno! Ja kochałem panią już wtedy, gdy była pani małą dziewczynką i wtedy, gdy wychodziła pani za mąż i później i przez cały czas. O, Boże!... Czy wybaczy mi pani tę kłamaną przyjaźń! To tchórzowskie maskowanie bezwartościowymi namiastkami jedynie wielkiej i ważnej mojej miłości dla pani!... Nie wiem, bo skądże mogę wiedzieć, ale może tylko ta moja niska tchórzliwość zawiniła wszystkim nieszczęściom, smutkom i zmartwieniom, które na panią spadły?... Może gdybym nie był dawniej nędznym maruderem życia, a zdobył się na odwagę sięgnięcia po własne szczęście, może zdobyłbym je i dla pani?
Załamał ręce aż do bólu i szlochał:
— Bogno... Bogno... Nie pamiętaj mi tego... Błagam panią... Nie wiem, czy przeczuwała pani moją miłość, lecz jeżeli nie, to przecie moja wyłączna wina... Jak szaleniec,
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.