warunków egzystencji nie zatruje każdej chwili ich życia?... A do tego trzeba dodać dręczącą świadomość, świadomość, która nie ustąpi ani na jedną godzinę, świadomość, że ona należała do jakiegoś pana Malinowskiego, że go... kochała, ona, która teraz wątpi w wielkie umęczone uczucia człowieka najbardziej sobie bliskiego...
— A poza tym — zaczęła znów Bogna — poza tym nie należę do siebie. I pan znając mnie, jak może nikt inny, wie to doskonale, drogi panie Stefanie — nie należę do siebie. Mam dziecko i męża. Mam względem nich obowiązki. Mam więcej niż obowiązki: zdaję sobie sprawę z tego, że beze mnie Ewaryst mógłby znowu znaleźć się w złej sytuacji...
Borowicz spuścił oczy:
— Kocha go pani?...
Potrząsnęła głową:
— Nie.
— Więc nie rozumiem!
— Kochałam go — odpowiedziała spokojnie — pan przecie wie wszystko. A dziś... dziś już mój los jest związany z jego losem.
Zerwał się z miejsca:
— Bogno! Niechże się pani zastanowi! Przecie to potworne, przecie żadnego człowieka nie znajdzie pani na ziemi, który by nie nazwał tego szaleństwem! Co panią może z nim łączyć?... Przecie nie przywiązanie!
— O nie — uśmiechnęła się boleśnie.
— Więc co?
— Przyszłość Danusi.
Borowicz bezradnie opadł na krzesło.
— Mówiłam kiedyś panu o tym. Zresztą, panie Ste-
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.