— Cóż, panie Helm?
Mąciło mu się w głowie — co za drażniący blask... Odwrócił się, żeby słońce z lustra nie raziło go w oczy, ale z okna uderzyło weń prawdziwe słońce. Przymknął powieki, ogniste i zielone kręgi zaczęły płynąć w ciemnej przestrzeni, przenikały go one nawskroś i usypiającym korowodem przeciągały przez głowę. Niosły one niezliczone zjawy senne, a w każdej potwierdzało się jakieś wspomnienie życia. Szły bezładnie, mijały się ze swoim czasem, dawna przeszłość wyprzedzała późniejszą, obrazy dzieciństwa prześcigały wojnę, wśród spraw minionych przemykały się obrazy jutra, rzeczy, które mają dopiero nastąpić. Naostatku sunęły, wznosiły się i opadały dzieje niczyje, a znajome, snać przypomniane z pozaświadomego, pradawnego jakiegoś istnienia — niepojęte, a zarazem do głębi własne, było w nich, jak w starej arcysymfonji, westchnienie rozkoszy i jęk zatracenia, uśmiech szczęścia i gorzkie szyderstwo. Bladły, rzadły, rozpływały się i gasły piętna słoneczne, w ostatniem spojrzały nań i przemknęły oczy, do końca nieodgadnione.
Gdy się ocknął, słońce już dawno zaszło i w pokoju rozpostarł się zmierzch. Claude uląkł się, że w tem miejscu objawi mu się zaraz najgorsze straszydło, upiór prawdy, której zanic do końca życia nie chciał poznać. Uciekł, nie spojrzawszy więcej.
Nadole, w hallu, gdy śpiesząc się chwytał za kapelusz i laskę, zastąpiła mu drogę pielęgniarka, fräutein Hulda, z krzykiem i z przerażonemi ocza-
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/100
Ta strona została przepisana.