czliwego mi człowieka, który mi to wyjawił w tajemnicy.
— Proszę zatem o nazwisko tego pana, udam się do niego...
— Byłby to nielojalny nacisk z mojej strony. Ten pan, który mnie ostrzegał, jest oficerem i gotówby stawić się przed sądem jako świadek.
— Ależ cudownie!
— Ale po złożeniu zeznania strzeliłby sobie w łeb — ja go znam — gdyż on zkolei zdradziłby tajemnicę, którą wydostał od kolegi pod słowem oficerskiem.
— Prawdziwy galimatjas subtelności! I dlatego pani ma przegrać sprawę! Doprawdy, chyba żaden adwokat na świecie nie miął podobnie absurdalnych kajdanów na rękach i nogach... ukutych z fikcyj, które jednak nie dają mu zrobić żadnego posunięcia, paraliżują cały jego wysiłek! To jest dziwactwo! Pani Evard, to jest fanaberja rozkapryszonej kobiety, zupełnie nie w porę i nie na miejscu!
— Panic Lourthier, to jest mój. punkt honoru! Ten człowiek był mi bardzo oddany, a dowiedziawszy się zawczasu, że mi grozi wstrętny proces o szpiegostwo, choć wierzył niezbicie w moją niewinność, błagał mnie, żebym, nic tracąc jednej godziny, uciekała zagranicę.
— Na Boga żywego!... Czemuż go pani nie usłuchała?!!
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/123
Ta strona została przepisana.