błagalnie na stole, i przyglądał mu się badawczo. Z oczu znikła pijacka mętność, czerwona, obrzękła twarz zbladła i skupiła się, stała się wyrazistą, niemal piękną — był to jakby inny człowiek. Związani spojrzeniem i uściskiem rąk badali się nawzajem. Pod naporem nowej myśli, która szukała czegoś w pomroce, jakby goniąc zagubiony sen, skurcz bólu znikał z twarzy Claude’a. Przelotne piękno von Sendena rozpływało się w obrzękliźnie pijackiej i w czerwonych plamach, a oczy zamąciły się z powrotem.
I jeden i drugi jakby z wysiłkiem jednocześnie oderwali od siebie spojrzenie, cofnęli ręce i schowali je pod stół wstydliwie. Prysł urok jakiejś głębiny, w którą zapuszczali się coraz dalej, związani ciężarem myśli niepojętej i niewyrażalnej. Nie dokonało się między nimi misterjum porozumienia, przerwało je ich podświadome przeczucie grozy, strachu, niepodobieństwa. Ocknęli się i obaj byli zmieszani.
— Niewiadomo co, doprawdy, niewiadomo co... — bąknął jakby odniechcenia Claude.
— Jeżelim pana uraził, to bardzo mi przykro...
— Niewiadomo co... Bo nadejdzie czasami taka chwila... Taka głupia chwila...
— Ta chwila nie była głupia, ona była za mocna, nazbyt wielka! Tylko człowiek jest tak nieskończenie głupi, że nie potrafi... Ot i przeszła chwila, poszła w nicość... Nigdy nie wróci...
— Chyba się nie rozumiemy?
— Owszem, ani pan się nie myli, ani ja, to jest właśnie jedno i to samo.
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/137
Ta strona została przepisana.