Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/140

Ta strona została przepisana.

przekute będą na lemiesze i rolnik beznogi o kulach zacznie orać, prowadząc skibę przez moją mogiłę, moja padlina weszła w zasadzony szczep winny... I tak dalej i tak dalej — aż ktoś niewiadomy dotknie, jak teraz ja, spragnionemi ustami pieniącego się puharu... Wracając do rzeczy, działo się to w końcu listopada niedalej jak zeszłego roku... Już trzeci dzień leżeliśmy po różnych dziurach w okopach francuskich, rozwalonych przez naszą artylerję, walcząc bez przerwy na granaty i w ustawicznych krótkich starciach wręcz — na noże. Francuzi nie dawali się wyprzeć i jak zjadliwe robactwo uparcie tkwili wszędzie po lejach, po zburzonych schronach, po zakamarkach, ubezpieczali się barykadami z worków z ziemią, drutami... W nocy miano nas zluzować, ale w ciasnym chodniku na samym zakręcie spotkaliśmy się niespodzianie z oficerem francuskim — nosem w nos i chwyciliśmy się za bary. Szamotamy się, obijając się o ściany rowu, wreszcie zacząłem tracić siły i ledwie ledwie że jeszcze powstrzymywałem rękę z nożem, a ostrze łyskało mi tuż przed oczami. Było to pod samym murem z resztką komina, co nazywało się kiedyś fermą La Routoire — mówię najwyraźniej „La Rou — toi — re“ — w Szampanji, panie Helm. W tej samej Szampanji, która rodzi to wino. Prosit!
— Prosit...
— Nagle potworna siła porywa nas obu i ciska nami w przestrzeń, przez mgnienie oka miałem wrażenie, że mkniemy powietrzem, trzymając się jeden