Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/142

Ta strona została przepisana.

wciąż jeszcze żył... Nagle natrafił na nas blask reflektora, który błąkał się po polach i po raz pierwszy ujrzeliśmy siebie — od tej chwili zapamiętałem tę twarz i nie zapomnę jej nigdy, widziałem ją znacznie bliżej, niż teraz pana. Było to w końcu listopada zeszłego roku w Szampanji, pod ruiną fermy La Routoire — i cóż pan na to, panie Helm?...
— Bardzo ciekawe zdarzenie, proszę mówić dalej. Bardzo ciekawe...
— W ciemnościach deptały po nas patrole, nad naszemi głowami toczyła się walka naoślep, a o świtaniu tuż przy nas, sięgając stopami naszych głów, znalazła się zdobycz tej nocy, trup żołnierza, przez cały długi dzień patrzeliśmy na jego szyderczy uśmiech. Przez cały dzień brataliśmy się z Francuzem, czekaliśmy śmierci, czekaliśmy pomocy i opędzaliśmy się od szczurów. Wyły, gwizdały nad nami karabiny maszynowe, kule gradem trzaskały w mur tuż nad nami, przez cały dzień obsypywała nas ziemia od pocisków, czasami przebiegali Niemcy, uciekający przed Francuzami, czasami Francuzi, uciekający od Niemców. Nie mieliśmy sił zawołać, nie mogliśmy nawet ruszyć ręką, tylko oczami żebraliśmy o łyk wody, lub żeby nas bodaj dobito — nikt nie zwrócił na nas uwagi. Męczarnie... Mniejsza o męczarnie, bo tego się nie wypowie w żadnem ludzkiem gadaniu. Przez ten cały dzień nie przemówiliśmy do siebie słowa, ja nie mogłem i on już nie mógł, jednak od czasu do czasu roztwieraliśmy oczy i porozumiewaliśmy się oczami. Była to rozmowa dusz