— To było tak samo straszne, jak w „Czci Kobiety“, kiedy siedzi sama jedna w celi po tem jak ta podła megera Carpechot nałgała, że Marcel ją puścił kantem.
— Tam było lepiej — zauważyła pani Pelouse — bo w dużem zbliżeniu, przez jakie dwie minuty ani drgnęła i Cała sala zamarła, a orkiestra cichuteńko, coraz ciszej, ciszej... A jak się pokazała jej pierwsza łza, to nie zdążyła jeszcze spłynąć po twarzy, kiedy na sali już płakały co do jednej wszystkie kobiety...
— To zupełnie co innego... Tam wyprawiała miny na pokaz, a łzy były z gliceryny i wszystko z muzyką, ale tu ona naprawdę, naprawdę!... Serce się w człowieku kraje, a ta patrzy, że ani przystąp...
— Dumna pani, ani do niej przystąp, hołoto...
— Do pół nocy nie mogłam zasnąć, a potem mi się przyśniło, że wszystkie trzy jak tu jesteśmy jedziemy taksówką przez Paryż, kręcimy tu i tam, zawracamy, aż na moście Jena — jak nie huknie! Bomba z aeroplanu, czy z Grubej Berty! Ja lecę powietrzem prosto na Trocadéro, patrzę, a ją niesie już powyżej Eiffla...
— A ja?
— Pani Pelouse, dziwna rzecz, pani tom nigdzie nie widziała!
— Tak lepiej! To może znaczyć, że mnie zwolnią... Mnie się przyśnił mój nieboszczyk siostrzeniec Blaise, co zginął jeszcze pod Charleroi, bawił się z kotami, koty, też niezły znak...
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/156
Ta strona została przepisana.