Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli białe?
— Trzy były, ale dwa białe...
Eva niewiele sobie robiła z odstępstwa kapitana Percin i sam on nic dla niej nie znaczył, ale w dziwnem zdarzeniu objawił jej się jakby znak losu, cios wymierzony został ze strony absolutnie niespodziewanej. Jakby odrazu wszystko ją zawiodło... Jakby się obudziła ze snu i spostrzegła dopiero, co się z nią dzieje w rzeczy samej — naprawdę...
Urwało się złudzenie, niedowiary, że trwało tak długo! Ze zdumieniem rozglądała się po czterech ścianach celi, badała ukradkiem swoje towarzyszki, jakby dziwiąc się skąd się wzięły.
Czyż nie wiedziała od samego początku, gdzie jest? Tak, ale wszystka się naraz odmieniło, obnażyło się, stało się nielitościwie prawdziwe.
Dawniej, przed okropnym momentem, przeżytym w kancelarji więziennej, czekała u Św. Łazarza na wyjaśnienie głupiego, najgłupszego w świecie nieporozumienia, była tu gościem przelotnym, mogła się bawić absurdalnem intermezzo, wtrąconem przez dziki kaprys wojny w jej górne wielkie życie. W istocie pozostawała sobą, zawsze tą samą Evą Evard, poprzez mury i kraty więzienia uśmiechał się do niej niedaleki dzień wolności, a dalsze jej koleje słały się bezgranicznie wzdłuż i wszerz świata, pełne rozpędu, swobody i uciechy. Teraz odarto ją z jej przewagi nad Św. Łazarzem — uczuła się zdegradowaną, poniżoną. Znajduje się na swojem miejscu, jest uwięzioną prewencyjnie nieinaczej a tak samo