W tej grze ostatnia karta nie była rzuconą, została w trupiem ręku tajemniczego partnera i od tej pory wisiała nad nią ustawicznie, wrosła w każdą jej myśl i gnębiła, nie dając ani chwili ulgi. Napróżno opędzała się od zmory i powtarzała sobie — absurd! Niepodobieństwo!
Już utraciła panowanie nad głupią awanturą, sprawa, lekceważona od samego początku, teraz brała swój odwet, osaczały ją ciężkie, groźne oskarżenia, z których wyśmiewała się jeszcze wczoraj. Dzisiaj każde z nich wystarczało, żeby ją zmiażdżyć, choć jak i wczoraj była bez winy. Trzymała się jeszcze pozorami dawnej Evy Evard, świetnem udawaniem przed zewnętrznym światem, który zresztą składał się z trzech osób, z adwokata i z dwóch towarzyszek więzienia, ale pomimo swej sztuki łudzenia nie zwiodła nikogo. M-e Lourthier nic poskramiał jej więcej, przeciwnie, zmuszony był dodawać jej otuchy, a gdy radzili w kancelarji więziennej, na górze w korytarzu drugiego piętra w celi Nr. 12 panna Tourly i pani Pelouse zgadywały na tysiąc sposobów, co się mogło stać, biadały nad nieznanym ciosem, który ugodził w ich wesołą, pogodną i tak dobrą panią Evard.
— Już tam musieli na nią wyskrobać coś paskudnego, trzymała się, póki i ją nie utrafiło w delikatne miejsce. Te dranie z wojennego sądu — to się szastają po wszystkich dziurach, niczem szczury, ryją pod ziemią jak te krety, jakże tu co utaić, kiedy im ze strachu wszyscy służą i donoszą choć i nie z nakazu, to na amatora, żeby się tylko przypochlebić.
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/159
Ta strona została przepisana.