zywała się znowu, von Senden zdążał za nią jak urzeczony, ale krył się, żeby go nie dostrzegła. W jej odmienionej, szlachetnej głowie pociągało go z mocą porywu coś drogiego, co zmarło i sczezło już dawno w nim i w niej. Na sekundę zawróciły się czasy wstecz aż do wiosny życia ku upojeniu szczęścia. Owiało go tchnienie pokusy, a w niej wabił uśmiech sennego marzenia, nieprawdopodobieństwa. Otrząsał się i znowu zapadał we władzę złudy, to co czuł przeczyło rzeczywistości, pomimo że wierzył w prawdę wszystkiego, co o niej wiedział, już drgała mu w sercu żądza przebaczenia...
Uciekając od opętania, wycofał się z tłumu i zboczył do Luisenparku, przed którym przeciągał właśnie orszak pogrzebowy. W cienistej chłodnej alei wkrótce oprzytomniał i zmora rozwiała się, ale był nieznośnie rozdrażniony. Brak mu było przyjaciela, nękały go złe przeczucia i spóźnione wyrzuty, że pchnął go lekkomyślnie z nadmiaru wyobraźni na drogę bezprzykładnej fantastycznej awantury. Ten szalony pomysł, z którego jeszcze dziś rano był dumny, trzeba było raczej użyć za temat do opowieści wojennej a nie pisać jej na skórze przyjaciela jego żywą krwią. Poniosło go natchnienie...
Klął głośno, bo teraz widział wyraźnie wszystkie racje, wskazujące na absurd całego planu, rozdrażnienie wzmagało się, brak mu było wódki, bo na prośby przyjaciela nie pił już trzeci dzień a przy pożegnaniu, porwany wzruszeniem, ślubował mu, że pić nie będzie, jeżeli nie do końca życia, to conaj-
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/191
Ta strona została przepisana.