działają na tych żołnierzy, każdy z nich o głowę przerasta oficera i jego żandarmów, nie ustępują z drogi, coraz ich więcej, coraz to ciaśniej.
Nuże, Evo! Zaczynaj! Nie trać jedynej chwili...
Jeden z olbrzymów okazuje potężne zęby w uśmiechu szerokiej gęby, zagorzałej od słońca i wichrów, przedziwnie miłej w swej brzydocie. On pierwszy zagadał.
— Gdy człowiek na ciebie patrzy, to niepodobna dać wiary... Tyś służyła Niemcom?! Evo Evard, gadaj prawdę, przysięgnij!
— Przysięgam! To zbrodnia! To nikczemna intryga! Jestem niewinna!
— Tak powiadasz?
— Prawdę mówię!
— Więc cię uwolnią...
— Ha — ha!... Mnie uwolnią?! A dziś, tej nocy właśnie skazali mnie na śmierć! Bez dowodów! Bez cienia winy! Na śmierć!
— Na śmierć?! Co powiadasz? Jakto! Śmierć?!
— Tak jest! Śmierć! Obrońcie mnie! Żołnierze z Kanady! Ratujcie waszą Evę! Nie dajcie mnie zamordować!
Kanadyjczycy poglądali po sobie w milczeniu, jeden zaklął, drugi przechylił się nabok ku porucznikowi, który szarpał się i awanturował, i jednem pchnięciem ramienia jakby odniechccnia odtrącił go, aż oficer zatoczył się o kilka kroków i całem ciałem ciężko grzmotnął o mur. Tam zajęli się nim inni i odgrodzili go od żandarmów i od samochodu.
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/209
Ta strona została przepisana.