— Cóż to, mała, wystawili cię z budy na taką psią pogodę?
— A gdzie parasol? Podnieśno wyżej kiecki!
Eva w odpowiedzi uśmiechnęła się z zacięciem zawodowej ulicznicy i pokazała im język. Przejechali — nie wiedzą... Ale kiedy skończą objazd, zastaną w swoim komisarjacie alarm i natychmiast przyjdzie im do głowy... Prędzej, prędzej...
Z bocznej uliczki wysunął się jegomość w wielkoskrzydłej, zmiętoszonej i brudnej panamie, siwobrody, zrudziała peleryna zwisała mu z pleców i wlokła się za nim po ziemi. Człeczyna otarł się o mur, stoczył się na środek jezdni, zawrócił szerokiem kołem na chodnik i popędzany pochyłością podreptał wdół niedołężnym starczym truchcikiem. Chlipał głośno, stękał, coś bełkotał, gadając do siebie. Z opuchłej twarzy upstrzonej ceglastemi plamami sterczał nochal, obnażający w purpurowych gruzłach i sękach bezwstydną demonstrację pijaństwa. Z pomętniałych oczu dwiema strugami spływały łzy i tonęły w skudłanej brudnosiwej brodzie.
Pijak stanął przed nią, wytrzeszczył oczy, rozwarł gębę, peleryna rozpostarła się jak skrzydła na wzniesionych ramionach, w jednem ręku trzymał butelkę, w drugiem zmiętą szmatę gazety. Eva chciała go obejść bokiem, ale stary zastąpił jej drogę. Jego ciemne krzaczaste brwi i zmarszczki na czole były w ciągłym ruchu.
— To ty, Evo?... Jesteś tu?... I to naprawdę? Stoisz przede mną?... We własnej osobie?...
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/226
Ta strona została przepisana.