— Pan się myli, proszę mnie przepuścić, ja pana nie znam.
— Żmijo! Ty mnie nie znasz?! Popatrzno lepiej, przyjrzyj się własnemu dziełu, Evo Evard...
Poznała go. Chaudois żyje, jeszcze się nie zapił... Wielbiciel, nieudolny naśladowca i rzekomy przyjaciel Verlaine’a... Odwieczny pijak i typus, pośmiewisko Montmartre’u i Montparnasse’u, tak zwany „le vieux sabot de Verlaine“ — przezwisko, którem się chlubił. Czepiał jej się za starych czasów, pisał ody i litanje na jej cześć, wyprawiał jej awantury publiczne, powielekroć prany przez przajaciół Evy, obnosił się ze swoją tragedją po wszystkich szynkach i burdelach, wreszcie symulował samobójstwa. Potem, gdy Eva poszła wgórę, napastował ją niezliczonemi listami a czasami zjawiał się osobiście i był wyrzucany za drzwi. Nie widziała go od kilku lat. To spotkanie teraz właśnie wydało jej się nieprawdopodobnie fantastyczne i jakieś złowrogie, choć było oczywiste, że Chaudois od wielu, wielu lat, wojna nie wojna, lato czy zima codzień tak samo o tej porze wraca do swojej nory. — Dlaczego on? Dlaczego nie ktoś inny a właśnie ten tragiczny błazen zaszedł jej drogę?!
Ślepy traf w tej postaci wydał jej się mocno podejrzany, podobne zastarzałe wspomnienia, epizody bez sensu, pokraczne twarze przemykają się w czadzie, w chaosie snów, poprzysięgłaby w tej chwili, że duszny, zadeszczony świt, czarna chmura, od której idą głuche pogrzmoty, trwoga w, sercu i gorącz-
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/227
Ta strona została przepisana.