kowy popłoch, spadzista ulica i sam ten Chaudois — byty to sprawy znajome, już raz przeżyte czy przyśnione... Czyż może powtórzyć się na nowo coś podobnego w życiu a nawet we śnie? Nie — spotkanie z Chaudois nie wydaje się prawdopodobne...
— Widzisz płaczę... Czyż może być coś bardziej rozdzierającego serce jak płacz starego, samotnego człowieka?
Qu’as-tu fait, ô toi que voilà
Pleurant sans cesse.
Dis, qu’as-tu fait, toi que voilà
De ta jeunesse?
— Codzień, wracając do siebie nocą czy nad ranem, zlewam łzami rozpaczy bruki tej ulicy... Ale teraz płakałem nad tobą, okrutnico, potworze bez serca, ty najukochańsza na świecie, tragedjo mego zmarnowanego życia, bóstwo ty moje... Skazali cię, o Boże sprawiedliwy, Boże miłosierny... Na śmierć... Na śmierć...
Chaudois zaszlochał, zatrząsł się, stękał i charczał, jego pokraczna maska skuliła się i skurczyła się obrzydliwie, jakoś po błazeńsku cudacznie, Eva zaczynała przypuszczać, że on wszystko udaje. Małpuje sam siebie a w istocie kłamie bezczelnie, on tylko udaje, że jest, bo w istocie niema go chyba wcale. Ale takie przywidzenie jest przecie niepodobieństwem! Zresztą, kto wie...
Nagle zaszeptał jej ktoś prosto w ucho zdyszanym, świszczącym oddechem.