Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/239

Ta strona została przepisana.

szem“, niczem za najlepszych dawno zapomnianych czasów pokojowego koszarowego „drillu“. Bataljon klął, podciągał się i zgadywał — może to dowódca armji? Może Hindenburg? A może sam we własnej osobie Ludendorff? Kaprale, sierżanci, nawet feldfeble nic nie wiedzieli, oficerów nie śmiano pytać — tajemnica...
Gdy trzy kompanje, ustawione w niepokalanych dwurzędach, zamarły na komendę „Bataljon baczność! Bataljon w prawo patrz!!“ — i w dwóch chwytach, w dwóch pochrzęstach sprezentowały broń, sześćset głów, jednem targnięciem odrzuconych w prawo, pojęły dopiero, co za zaszczyt spotyka ich zwyczajny marszowy baon. Cesarz odebrał raport i przeszedł wzdłuż frontu, poczynając od prawego skrzydła. Żołnierze wytrzeszczali oczy na monarchę, wstrzymując dech, gdy ich mijał, i odsapując głęboko, gdy poszedł dalej. Co kilkanaście kroków cesarz zatrzymywał się na kilka sekund i ostrym, zachrypniętym głosem rzucał parę pytań, patrząc groźnie niewiadomo na kogo, kędyś wdal w przerwę między głowami żołnierzy. Czasami odpowiadali mu jednocześnie dwaj żołnierze z pierwszego szeregu i jęden ztyłu, czasami nie odpowiadał żaden. Cesarz nic czekał, aż się który namyśli, i ruszał śpiesznie i sztywno dalej z ruchami nakręconego manekina, za nim gromada świty.
— Z jakiej prowincji pochodzi?
— Prowincja... Prowincja... Miasto Ulm, Wasza Cesarska Mość.