w zdumieniu jasną prostotę śmierci... Oderwała się od wszystkiego i uleciała w niesłychaną dal jakby ku gwiazdom, w zawrotnym pędzie obejrzała się za siebie, została za nią nicość, marność, pustka i wizja świata — już z tamtej strony. To w niej zostało.
Rankiem pani Pelouse i panna Tourly spostrzegły w niej uderzające zmiany, oczy pani Evard zdawały się pomijać to co było koło niej, patrzały kędyś wdal, zaczęła się nareszcie uśmiechać, stała się podawnemu miłą i rozmowną, ale dziwnie roztargnioną. Zdawała się nie słyszeć co do niej mówiono, czasami jakgdyby nie dostrzegała co się dzieje wokoło. Tego dnia po raz pierwszy nie zechciała zejść do kancelarji więziennej na konferencję z adwokatem, choć przychodziła po nią z perswazjami starsza siostra Melanja, a potem był doktór Bourcier, wreszcie sam pan dyrektor.
— Maître Lourthier mnie dręczy, muszę trochę odpocząć, a i jemu się należy choć dzień wytchnienia. Jeżeli już chce koniecznie, niech przyjdzie jutro, nie — pojutrze. Choć właściwie niema poco.
— Pani Evard, to co chcę powiedzieć jest może zbyt twarde... Nawet okrutne, ale moim obowiązkiem... Pani Evard, proszę się opamiętać! Pojutrze? Boże miłosierny... Pojutrze może być już na wszystko za późno!
— Tem lepiej, panie dyrektorze.
I z pogodnym uśmiechem patrzała w jego struchlałe oczy. Wszyscy, którzy z nią mówili, adwokat, władze więzienne, towarzyszki celi, posługaczki, za-
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/262
Ta strona została przepisana.