Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/276

Ta strona została przepisana.

pisarz von Senden nie zbłaźni się jak tylu innych, którzy się porywali ze swojem piórem na wojnę — albowiem ten von Senden dobrze wie, co nie przystoi i czego nie wolno, gdy się zamierza opisywać rzeczy wojny, sprawy potworne w swojej dzikiej prostocie.
Na początek — powiastki o warjatach wojennych. Przyszło do tego z woli przypadku, który wtrącił między nich autora. W czwartym pawilonie na obu piętrach mieściło się dwustu osiemdziesięciu oficerów, prawe skrzydło zajmowali furjaci i niebezpieczni, lewe porażeni zupełnym idjotyzmem, pośrodku olbrzymia większość, kategorja tak zwanych spokojnych, nieuleczalnych, zatwardziałych w obłędzie. Wśród nich sporo osobników niezupełnie pewnych, poszlakowanych o symulację, pozostających pod obserwacją, a między nimi von Senden.
Porucznik Frolick, sąsiad z prawej strony, lotnik, wrzeszczał po nocach, gdyż co noc i to po parę razy śniło mu się niezmiennie, że spada zestrzelony, i co gorsza nie może nigdy spaść i skończyć z udręczeniem, a lecąc wdół pali się żywcem. Von Senden z litości zwykle go budził, ale nieraz pozwał mu się męczyć, wsłuchując się w zdławiony ryk istoty palonej żywcem. Dawało mu to niejakie pojęcie o ostatnich sekundach człowieka przed samą śmiercią, pozwalało z samego natężenia i barwy krzyku wnioskować o ciekawym momencie, gdy to człowiek krzyczy jeszcze, choć właściwie już nie żyje. Porucznik Frolick dopiero od sąsiada dowiedział się, że