się znowu żarówka. Za drzwiami krzątają się, szepcą, zmawiają się jacyś ludzie...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Samochód wytoczył się za bramę St. Lazare, przed więzieniem było pusto, ulica St. Denis jeszcze spała, skręcili w lewo, minęli kordon żandarmów. Na pustym bulwarze wzięli odrazu pełny pęd, w perspektywie ulicy na prawo przemknęła fasada Dworca Północnego.
— Nie do Vincennes...
Nie obchodziło jej nic, było jej wszystko jedno, gdzie to się dopełni, ale wolała nie tam, gdzie od początku wojny tracą wszystkich szpiegów. Jaskrawe, upalne słońce zalewało miasto, w zamkniętej limuzynie uczyniło się duszno, za pierwszym zakrętem dognali i prześcigali długo ogromną kolumnę wozów Czerwonego Krzyża, sunących wolno — ranni...
— Czyby nie można otworzyć okna, brak mi powietrza. — Jeden z żandarmów na przcdniem siedzeniu spuszcza szybę.
— Nie zechce pani wypić wody z winem? — pyta doktór.
— Nie, dziękuję, doktorze.
Boulevard Rochechouart... Montmartre, dzielnica szalonych nocy, w ostrcm słońcu poranka wyglądała brudno i nikczemnie. Gaité Rochechouart...
Trianon... Cigale... Folles Pigalle... Lune Rousse...