Quat’z’Arts... Chat Noir... Moulin Rouge... Tandetne, dziwacznie przystrojone fasady bez cienia smaku, krzyczące afisze, sterczące na pokaz instalacje do efektów świetlnych demonstrowały płaską brzydotę tych miejsc, niewiadomo czemu słynnych na cały świat. Pokryli się przed światłem dnia aktorzy i bywalcy „świętego wzgórza“, dzielnicy rozpusty i pijaństwa, dziewczyny uliczne, garsoni, sutenerzy, rajfurki, śpiewacy kabaretowi, rycerze nocy — brud, plugastwo i nędza Paryża. Rozjechali się goście, stoją opuszczone miejsca nieczyste, obnażone w całej brzydocie, czekają nocy, gdy znowu zapłoną światła, zamigocą iskrami barw, odurzą i okryją szych i szalbierstwo. I dziś znowu jak co nocy zaroi się tu od ludzi, gdy ona o tej porze...
O tej porze co z nią będzie?...
Zwarły się kurczowo szczęki, spazm chwyci za gardło. Zaszumi w głowie — ciemność — jasność, ciemność — jasność... Samochód mknie, zaraz będzie koniec — to dobrze, dobrze, dobrze...
Otrząsnęła się na wspomnienie ostatnich chwil w więzieniu — oficjalne figury, pożegnania, formalności, mnóstwo jakichś obcych ludzi, natrętny doktór ze swojemi flaszeczkami, klęczące zakonnice szepcą modlitwy, maître Lourthier, ubrany czarno jak na pogrzeb, nawet z cylindrem... Nuda i przymus, wszyscy patrzą na nią ze strachem, z bezczelną ciekawością, jak też ona się zachowa, z ukrywaną a tak jawna radością, że to ona zginie, a nie
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/332
Ta strona została przepisana.