towa zginąć godnie, nawet z brawurą, nawet z uśmiechem...
Szczególnie okropną była słabość w nogach, zupełne odrętwienie, czy zdoła wstać, pójść o własnych siłach?! Ręce jej drżały, zdjęła ją niemoc i obezwładniające uczucie jakby głodu... Bodaj jeden łyk wody, bodaj jeden kęs chleba... Doktór więzienny trzyma w pogotowiu termos, doktór na nią patrzy, czemuż teraz nie zapyta? Czemuż bez pytania nie odkręci blaszanego kubka, nie naleje i nie poda jej się napić? Nie chciała go prosić — uważanoby to za upadek ducha, zwłaszcza ten major, od którego aż zieje nienawiść i pogarda...
Mówić, gadać, pytać — coś ją skuło w krtani, zdławiło, w gardle sucho, w ustach sucho, usiłuje coś powiedzieć, nie wie co... Chce powiedzieć — co za piękny czas... Chce powiedzieć coś nadzwyczajnego, to właśnie, co wypada w takiej chwili, żeby zapamiętali i powtarzali później... Nic nie przychodzi do głowy... Rozglądać się, uważać na wszystko po drodze — poco? Bo to już po raz ostatni w życiu. I cóż, że ostatni raz?
Patrzeć, patrzeć, zaprzątnąć się czemkolwiek, żeby owładnąć sobą, żeby nie myśleć o osłabieniu, oderwać się od siebie, zapomnieć się bodaj na jedną chwilę, niemoc zaraz przeminie, to nie żadna słabość, tylko strach przed nią, pusta wyobraźnia...
Ostatni zakręt, niezmiernie szeroka aleja, na rogu kościół, tu jeszcze nigdy nie była, co to za przedmieście? Przymknęła oczy i usiłowała ujrzeć plan
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/335
Ta strona została przepisana.