Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/338

Ta strona została przepisana.

Miała czas, miała przed sobą odmęt czasu. Myślała, rozważała, biedziła się ze sobą, dręczyła się, truchlała, wyrzekała się życia, otwierał się przed nią największy sens wszystkiego, wpadała w ekstazę, wznosiła się do jasnowidzenia, chwytała rytm niepojętej harmonji świata i wszechświata i wówczas spływał na nią boski, pozaludzki spokój — godziła się ze śmiercią.
Teraz znowu nic nie wie... Nic nie wie... Nic... Więc dać spokój wszystkiemu, już nie czas, za późno, za późno... I myśl utknęła, urwała się, jak gdy człowiek usypia. Usypiały ją zielone kręgi, niewyczerpane, ciągłe, sunęły pod powiekami pochyło wgórę, rodziły się, przepływały i ginęły...
Gwałtowny zakręt rzucił nią na majora, doktór, siedzący z lewej strony, chwycił ją pod ramię.
— Przepraszam...
Wypowiedziała to odruchowo i mimowoli otworzyła oczy — jechali wybrzeżem Sekwany, po prawej stronie ciągnęło się pasmo wody, zadrzewiona wyspa, po lewej domki, ogródki, domki, ogródki... Jakto, jeszcze? Zdawało jej się, że spała bardzo długo, ogarnęło ją zdumienie, jakieś ciężkie podejrzenie — gdzie ją wiozą? Nagle w oknie na błękicie nieba za rzeką wysoko ponad domami, straszliwie wyraźnie, straszliwie blisko wyrosła potężna masa zieleni, jasne smugi trawy, spalonej od słońca, po zboczu pochyło wspina się droga, zarośla, wielkie drzewa, na szczycie załamania murów, szary kamień, czerwone cegły... Zmrużyła oczy, zacisnęła powieki