z całych sił, zasłoniła twarz rękami. Splecione ręce latały jakby niemi ktoś potrząsał, chcąc ją zbudzić.
— Nie, nie — ja się przecież nie boję...
Odjęła ręce i śmiało spojrzała w okno, ale wizja fortu znikła, zakryły ją domy. Owładła nią zdumiewająca, niewiarogodna pospolitość powszedniego dnia, ludzie krzątali się po ogródkach, nad brzegiem stały zwykłe postacie z wędkami, na wyspie między drzewami, pomimo wczesnej pory, piastunki już toczyły swoje wózki... Niecodzienne były chyba tylko te okna z potrzaskanemi szybami w jednym domku, w drugim, w trzecim... I cała jezdnia — zasłana jak kobiercem jesionowemi i klonowemi liśćmi i gałązkami... I ludzie, którzy śpieszyli kędyś w tę samą stronę, samochód wciąż trąbił, mijali ich całemi kupami...
Przed kawiarenką z wybitemi szybami człowiek w fartuchu dobywał z wozu bloki lodu — na ten widok targnęło nią straszliwe, żrące pragnienie... — Niech się dzieje, co chce, daruję swoją całą krzywdę, śmierć za szklankę wody z lodem... Niech jej dadzą minutę czasu, żeby mogła wypić spokojnie, a potem śmierć... Niepodobieństwo... Niepodobieństwo...
Niepodobieństwo, ale samochód nagle hamuje się, zgrzyta i staje — na tarasie kawiarni garson kręci się między stolikami, strzepuje pył... Na miłosierdzie boskie... Wody...
Policjant.
— Co jest?
— Niema przejazdu...
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/339
Ta strona została przepisana.