wczesnego, dawno pogrzebionego zachwytu. Wszak generał Ludendorff, kierownik wszystkich armij niemieckich, stojących w polu. powtarza jego najtajniejsze marzenie, czarodziejską baśń uczonego, który całą swoją wiedzę oddał w służbę naukowemu mordowaniu ludzi.
Mogłoby, ach, jeszcze jak mogło i powinno było tak właśnie być! Aż dopiero gdy sam zabił w zarodku i zniszczył wielkie dzieło, upaja się wspaniałym eposem kataklizmu, który nigdy nie będzie miał miejsca... Była w tem poczwarna ironja, szyderstwo losu. W starym profesorze wzbierało oburzenie za swoją krzywdę i za cios, który uderza w armję i w całą sprawę niemiecką z ręki tego naczelnego wodza. Bez wahania przerwał dalsze wywody, dyktowane tonem pedantycznym, bezbarwnym.
— Panie generale, gdybyśmy doszli byli do porozumienia wówczas przed trzema miesiącami, o tej porze zapewne nieprzyjaciel już poczułby na sobie pierwszy druzgocący efekt nowej substancji, co bez wątpienia otworzyłoby przed nami widoki, przechodzące swym ogromem ludzką wyobraźnię...
— Jakto — trzy miesiące? Profesorze, to niepodobieństwo, nie możemy czekać dalej niż miesiąc, to moje ostatnie słowo. Pan zupełnie nie zdaje sobie sprawy w jakich czasach żyjemy!
— Z pewnością, panie generale, z wielu rzeczy nie zdaję sobie sprawy i nie jest to bynajmniej moim obowiązkiem rozumieć się na wszystkiem — raczej pańskim, panie generale. Ale zato wiem niezbicie
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/34
Ta strona została przepisana.